na powrót się zawiośniło :)

Zrobiło się nieco bardziej wiosennie i nieco też i świątecznie. Ostatnio uszyłam chyba 5 milionów królików na kieliszki do jajek. Mam ich z deka dość na jakiś czas. Ale... dzięki nim kupiłam sobie śliczny rowerek- dameczkę do jazdy np. do pracy lub do rodziców, czy gdziekolwiek mnie oczy poniosą. Jeździ się tym cokolwiek inaczej, niż na góralu. Nie wskakuje to to na krawężniki i jest nieco mało zwrotne. Cóż, kwestia przyzwyczajenia. Gdy pierwszy raz pojechałam dameczką do pracy (gdy już przestało padać i można było kalosze odstawić wreszcie w kąt), omal nie zgubiłam torebki podskakując na krawężniku. No... wyskoczyła mi z koszyczka. Pomyślałam tylko o tym, że jeśli ktoś mnie obserwował (bo np. szedł też do pracy, a drogą pomykało naprawdę sporo ludzi), musiał mieć niezły ubaw już z samego rana. Nic to! Jako paniusia z torebusią, cofnęłam się nieco na rowerze, podniosłam nieszczęsną torbę i siup dalej do roboty! Zdjęcia roweru nie mam, bo... nie chciało mi się go robić. Zrobiłam za to trochę fotek wielkanocnych zajęcy, czy też królików, jak zwał, tak zwał. Nie ma tu całego stadka, a zrobiło się cokolwiek sporawe.
Przy okazji, czekając a żółty filc, żeby kuraków trochę porobić świątecznych (bo o dziwo, dostałam całkiem niezłe zamówienie), zdarzyło mi się uszyć kilka angry. Dostałam zamówienie na kuraka od mężowego siostrzeńca, a że filc jakoś tak się skończył, to machnęłam czerwonego angriego. A później jakoś tak potoczyła się cała reszta. Wystarczyło tylko bratu pokazać, co zrobiłam i posypała się cała lista bardziej lub mniej znajomych dzieci ;) I odkryłam, że z filcu szyje się naprawdę fajnie :) Ciekawe tylko jak długo przy tej myśli pozostanę :P
Tutaj pierwsze stworki. Nie powiem, trochę z nimi było zabawy...

I jeszcze dzisiaj, korzystając z urlopu (choć jeden jedniutki dzionek nie spędzony w pracy, poświęcony trochę na sprzątanie i mycie mega ogromnych okien, czego nie lubię, więc mogę być naprawdę z siebie dumna, że się za nie w końcu zabrałam), machnęłam jeszcze jednego filcowego kuraka dla mamy. Zrobiłam też pisankę, którą przymocowałam do patyczka, takiego do szaszłyków. To coś, chyba nie ma innej nazwy, jak patyk do szaszłyków (szukałam bezskutecznie w głowie, a nawet i pytałam kilku osób, bo wiem, że mam sklerozę i brak mi nieraz słów, które naprawdę istnieją). Mniejsza z tym, jajku zdjęcia już nie zrobiłam, także się nim nie pochwalę ;) Ale mam za to kuraka.
I tym wielkanocnym akcentem, życzę wszystkim, którzy zajrzą tu, choćby i przypadkiem, bo wiem, że nie jestem regularnym bloggerem i czytających za dużo tu nie mam (nic to!), WESOŁYCH!

 

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. A były nawet zdrowe i wesołe :) Aczkolwiek za krótkie, bo wg mnie, po świętach powinno być jeszcze kilka dni na odpoczynek w domowym zaciszu i w świętym spokoju.

      Usuń
  2. Fajnie wiosennie i ... kurzęco ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz