moje pierwsze figurki z masy solnej. Normalnie lepię z gliny samoschnącej; co po wyschnięciu rozpada się na kawałki, trzeba skleić klejem (dobrze działa introligatorski, do tego bardzo szybko schnie) i dopiero wtedy pomalować i polakierować. No i też normalnie robię aniołki. Koty wyszły całkiem, całkiem, ten leżący ma taki szelmowski uśmiech, jak kocur z 'Kota w stanie czystym' Terry'ego Pratchetta (zarówno opisy, jak i rysunki są czaderskie). I jak tak przeglądam sobie swoje różne stworki ulepione, coraz bardziej mi się chce sięgnąć po glinę. A tymczasem czas zasuwa jak szalony i nie ma kiedy się zabrać za to, co by się chciało, a pomysłów akurat mi nie brakuje! Heh... Muszę nauczyć się bardziej sprężać, chyba... 
No i koty te przypomniały mi o urodzinach kumpeli, o których normalnie zapomniałam! A tak starałam się pamiętać, żeby nie zapomnieć. Zrobiłam je dla niej ponad rok temu! To chyba kolejny dowód na to, że czas płynie swoim, niespecjalnie uchwytnym dla mnie tempem.

Komentarze

Prześlij komentarz