Różne takie tam :)

Jak ktoś ma lęk wysokości, to siedzi cicho w domu i się nie pcha gdzieś, gdzie można spaść (zwłaszcza z dużej wysokości). Dla niektórych aż tak oczywiste to nie jest, usiedzieć ciężko, a wysoko jest fajnie :) No to siup i stało się latanie motolotnią. Miałam zupełnie inne wyobrażenie o tym... hmmmm... pojeździe (?) Owszem, widziałam, ale z daleka i z dołu, znaczy się jak już latało po niebie z kimś innym w środku. Gdy zajechaliśmy na małe lotnisko sportowe za Białymstokiem i zobaczyłam to... coś, serce we mnie zamarło! Ale co tam! Skoro już jestem, to wsiądę. Wyglądało to jak, nie przymierzając kilka rurek zespawanych w warsztacie pana Mietka, osłoniętych owiewkami, do tego drewniane (!) śmigło i jakieś skrzydło z brezentu (jest to na pewno jakiś inny materiał, ale wyglądało to jak coś, z czego robi się bannery reklamowe). No i hit dnia- do tego się nie wsiada do środka, o nie, nie! Siada się na tym okrakiem, nóżki sobie wiszą po bokach, nie ma się czego złapać (no chyba, że tych owiewek), a pas bezpieczeństwa... już w małym fiacie czułam się bezpieczniej. A poniżej fotka na dowód, że absolutnie nie ściemniam (fota robiona telefonem, bo kto by tam brał aparat foto na takie ekscesy).

Początkowo było naprawdę strasznie, jeszcze zanim wystartowaliśmy chciałam już zsiadać. Oczy łzawiły mi od wiatru, chełmofon mi zwiało z głowy i trzymał się tylko na pasku zapiętym pod szyją, a ja bałam się puścić tych owiewek, żeby go poprawić. Ale widoki zrobiły swoje :) Oczy przywykły do wiatru, przestały łzawić, a na dole... okoliczne pola, małe domy, wokół powietrze i przestrzeń. Gdyby tylko nie te straszne myśli o tym, że spadniemy... Super było jak przelatywaliśmy tuż nad lasem, tak nisko, że czuło się zapach drzew i... miało wrażenie, że zaczepi nogami o drzewa. Wrażenia extra, ale raczej nie do powtórzenia... no... nie za szybko ;)
Z innej beczki- wypróbowałam ostatnio dość prosty przepis na kurczaka z pesto. Mniam.
 
Nic prostszego! Filet kurczakowy przekroić na pół, albo i na trzy, jak się uda, obsmażyć na oliwie z oliwek, wrzucić przepołowione pomidorki koktajlowe, podsmażyć aż zmiękną, dodać trochę pesto (ja, jak widać miałam akurat czerwone), i jeszcze śmietana (w oryginalnym przepisie jest creme fraiche, które nie wiem gdzie można dostać, zatem dolałam zwykłej 18 modląc się przy tym, by się nie zważyła). Na koniec świeża bazylka i viola! Z ryżem i brokułami pierwsza klasa. Dzisiaj zrobiłam jeszcze wersję zieloną (z własnoręcznie robionego pesto!) z kotletami sojowymi. Też bardzo dobre.

A co tam u mnie robótkowo? Napadłam dzisiaj na szmaciaka i mam kilka nowych niebieskich kawałków, które już się suszą na balkonie. W międzyczasie powstało trochę nowych bloczków, ale jeszcze nie rozkładałam całości (przynajmniej tej całości, którą już mam), żeby obejrzeć i sfocić. Brakuje jeszcze dużo, ale myślę raczej o tym ile już mam i że się udało nowe szmatki zdobyć :) I do przodu!
Zaczęłam też mittenki na szydełku robić (miały być na drutach, ale nie szło...). Nie mogłam zdecydować się na włóczkę, bo mam milutką angorkę w zielonkawym kolorze i coś raczej sztucznego, ale za to melanżowego i całkiem fajnego w wyglądzie. Efekt mi się nie podoba, za sztywne są, a nie chcę żadnych ażurkowych, ani słupkowych, ani innych. Także przerzucę się jednak na druty. Przynajmniej ściągacz jak należy im zrobię i będą miały kształt jak trzeba i będą miękkie (... będą, jeśli mi wyjdą. No, a w razie czego, zawsze można uśmiechnąć się ładnie do mamy, która po skończeniu ględzenia, że jej się nie chce i że czasu nie ma, wydziarga mi te mittenki :)

Komentarze

  1. o ja cieeeeee Ty to wariatka jesteś z tą lotnią, ja bym umarła trzy razy puściła się i umarła ostatecznie ...
    Co do mintenek - super ta nitka melanżowa, no i z drutów będzie na pewno bardziej miękko :) trzymam kciuki :)
    A mam dla Ciebie jeden jasny niebieski/turkusowoniebieski materiał :) znaczy sukienusię dziecięcą - na kwadraty jak znalazł :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka wariatka.Zaimponowałaś mi totalnie.Ale sama bym się nie odważyła"nigdy w życiu":))))))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. jak zrobiłas takie fajne żarełko i jeszcze cos am dziergasz, a no i posta napisałas to znaczy, że przeżyłaś :D, jaaa bym chyba nie wsiadła, oooo.... nie...chociaz ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bym chyba nigdy nie wsiadła do motolotni.

    OdpowiedzUsuń
  5. ...a ja myślałam że to żarełko to zdjęcie tego, co widziałaś z góry z tej motolotni...;) Fajowo Ania że Cię tak ekstremalnie od czasu do czasu porywa. Jak czytałam Twój opis to normalnie oderwałam się od ziemi..:) Mittenki cieniowane, może się zarażę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano wariatka ;) Ale to przecież wiadomo nie od dziś :P
    A do prucia tego szydełkowego czegoś jakoś serca nie mam... tyle roboty! (niech się nikt nie śmieje, ja nie jestem aż taka obśmigana z szydełkiem, dużo czasu mi zajmuje nawet tych ileś tam półsłupków). Ale przerzucić to trzeba na druty, żeby było mięciutkie i zdatne do noszenia, a jesień tuż, tuż...

    OdpowiedzUsuń
  7. Motolotnia! Nie jestem jakimś strasznym strachajłem, ale chyba bym się nie odważyła... Podziwiam!
    A tych (tej?) mitenek nie musisz pruć - zawsze możesz z nich wydziergać jakieś zwierzątko :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Już sprułam :( Przybieram się do drucianych mitenek, ale jakoś mi z drutami chyba nie po drodze. Po cichu tak sobie knuję, coby moją mamę trochę zagonić do roboty... no, że np. na urodziny, albo inne święta, albo zupełnie bez okazji :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz